Ten post wyjątkowo piszemy razem z Tomkiem - też chciał dorzucić swoje trzy grosze do tematu:)
W ubiegłym roku odwiedziliśmy po raz pierwszy Białkę Tatrzańską,
blisko, przystępnie i nowe Termy zachęcały do odwiedzin. Oczywiście wokoło
przepiękne górskie widoki i niezmierzone szlaki jednak my z powodu oczekiwania
na Kalinkę nie mogliśmy zaliczać kilometrów wspinaczek (choć i te mnie nie
minęły bo podstępnie zwabiona do Belanskej Jaskini w Tatrzańskiej Kotlinie
musiałam ją całą przejść ku przerażeniu słowackiej przewodniczki...). My
nastawiliśmy się na wypoczynek w wodzie. Franek to urodzona kaczka więc nie
mamy wyboru, wczasy muszą być nad wodą. I trafiliśmy, wczasy były udane, pogoda
dopisała, a Terma Bania (teraz już Terma Białka) pozostawiła dobre wspomnienia.
Jedyny zgrzyt jaki zaliczyliśmy to pensjonat, prowadzony bez pasji, wręcz jakby
z przymusu, swoje o nim napisałam w odpowiednim portalu. W tym roku z małą już
Kalinką postanowiliśmy wybrać coś bliżej Termy. Okazało się, że położony w centrum
pensjonat nie tylko leży kilkaset metrów od kąpieliska, ale co ciekawe ma w ofercie swój basen i
to nie żadną małą "nerkę", ale duży basen z mnóstwem atrakcji oraz co
dla nas ważne, brodzik idealny dla Kaliny. Ponieważ pensjonat ten oferował pakiet
wczasów rodzinnych w osiągalnej dla nas cenie, zdecydowaliśmy się bez wahania.
Na miejscu przekonaliśmy się, że było warto, wszędzie blisko, miła obsługa,
pyszne śniadania i winda, która dla nas z wózkiem była miłym zaskoczeniem.
Kalina, która regularnie co godzinę ma fazę na spanie, ale nie spanie ot tak
tylko po co najmniej półgodzinnym usypianiu, nie pozwala na dalsze wycieczki
więc wczasy ograniczyliśmy do okolic Białki Tatrzańskiej i kilku samotnych
wypadów Tomka i Franka. Pozwoliło nam to lepiej poznać mijane w ubiegłym roku
lokale, które w tym roku stały się naszym źródłem pożywienia w porze obiadu. Z
poprzedniego roku zapamiętaliśmy śliczną i klimatyczną kawiarnię Pod Złotą
Łyżwą, która i w tym roku nas zachwyciła, ale zupełnie nowym odkryciem była
mijana w ubiegłym roku bez większego zainteresowania restauracja Bury Miś.

Mijana ponieważ jawiła się jako kupa złomu na stromym urwisku bez parkingu.
Okazało się, że wysiłek włożony w zaparkowanie na nikłym placyku pod urwiskiem
wart jest tego co czeka nas przed i za progiem tego miejsca jak nie z tej
bajki.... o czym za chwilę.
Trzeba Wam wiedzieć, że wokół Białki i Bukowiny, które przez
ostatnie lata przeżywają ogromny rozwój, namnożyło się wiele pseudo karczm,
gospód, restauracji regionalnych do tego stopnia, że ciężko trafić która
prawdziwie regionalna, która z bali, a nie betonu obłożonego
"płazami", która prowadzona przez górali, a która przez cepra
przebranego za górala... Jednym słowem choć nie lubię tego określenia
zapanowała "cepeliada" i kicz, który sprowadził góralską kulturę
gastronomiczną do takiego poziomu przykro powiedzieć, ale budki z kebabem. Być
może to wygórowane oczekiwania odwiedzających te strony ceprów napędzają ten
kicz, ale wierzcie, że trudno znaleźć miejsce, w którym jest proste góralskie
jedzenie, dobre porcje, normalne ceny. W zamian jest niby na ludowo ale na
siłę, niesmacznie, drogo i bez przysłowiowej dla tych stron gościnności. To
zostało zatracone i dostało się lokalnym "góralom" nawet od
organizatorów tegorocznego Redyku Karpackiego, którzy odwiedzając Zakopane
nawoływali miejscowych do powrotu do źródeł, do przypomnienia skąd pochodzą,
jakie są ich przodków dzieje i co powinni pielęgnować w miejsce gromadzenia
"dutków" poprzez popadanie w coraz większy cyrk i kicz. Więcej gór
można jeszcze znaleźć w Beskidach, ale tam również wszystko zmierza w stronę
komercji. Redyk Karpacki nawiązuje do wiekowej tradycji zapoczątkowanej
przez plemiona wołoskie, prowadzące swe stada z dalekiej Rumuni, aż po nasze
Beskidy wzdłuż całego pasma Karpat. Bez plemion tych nie byłoby po prostu
ogólnie pojętej góralszczyzny, kultury, którą tak wielu z nas traktuje jako
ściśle polską. To Wołosi nauczyli naszych przodków pasterstwa, szałaśnictwa,
uprawy roli w górach, przekazali nuty muzyki góralskiej, podpowiedzieli kształt
i wygląd obecnych strojów ludowych. Krew tych Wołochów płynie gdzieś w żyłach
Magdy pochodzącej z okolic niegdyś przez Wołochów zasiedlonych, ale i naszych
dzieci. Stąd może takie nasze zauroczenie górami i kulturą góralską. Tradycja
wołoska jest stale silna za naszą południową granicą w Czechach,a wielu
potomków Wołochów nadal mieszka na terenie karpackich pasm w naszym kraju.
Redyk Karpacki jest więc inicjatywą nad wyraz słuszną i być może przemarsz 300
szt. owiec przez Krupówki obudzi w mieszkających tu góralach czułą nutę... Na
razie królują niby karczmy spreparowane pod wyobrażenie ceprów o góralskiej
kulturze.
I teraz wrócę do Burego Misia w Bukowinie, pomiędzy stacją Orlen a rondem.

Wielki szacunek dla inicjatora tego miejsce za pomysł, konsekwencję, odwagę i
ciągłe zmiany. Byliśmy tam 3 razy i co chwila pojawiało się coś nowego. Dziś na przykład ogromny świecznik z wierteł i izolatorów ceramicznych... Właściciel, artysta metalurg, którego dzieła można zobaczyć w miejscowym domu
ludowym, zaczytał się zapewne kiedyś w powieści Nautilus Verne'a i postanowił
ją ożywić... Pod szyldem założonej przez Niego Grupy Radykalnej
Metamorfozy Złomu i w oparciu o otrzymany po dziadkach dom powstał lokal ,
który powala (mnie) lub przeraża (Magdę) oraz każe powracać bez końca (Franek)
bo jest tak dziwnie, tajemniczo i przerażająco zarazem, że trudno to opisać.

Z
każdego kąta wyglądają dziwne maszynerie, stare manometry, termostaty, elementy
sieci energetycznych, gąsienice czołgów łączone z drewnem i kamieniem, soczewki
wklejone w okna odwracają obraz a grube kawały szkła wprawionego w metal
przywołują na myśl pierwsze batyskafy braci Piccard…, przerażające maszkary z metalu zdobią bar.
Jest niesamowicie a zarazem wielka kuchnia, tajemniczy ogródek za oknami i miła obsługa tworzy przytulną atmosferę.
Jedzenie jest przeciętne choć według opinii w internecie są i perełki w menu. My
ich nie kosztowaliśmy, ale nie po wrażenia podniebienia do Burego Misia się
wchodzi. Uwaga! Osoby z dziećmi mogą zapomnieć o utrzymaniu ich przy stole.
Franek zniknął nagle w ogródku, który niczym nie ustępuje lokalowi, bo jest w nim ogromny
ślimak z siatkobetonu do którego muszli można wejść górą, zgubić się i wyjść
dołem nad przepływającym strumykiem, huśtawki z powyginanych w fantazyjne
kształty opon, pełno zakamarków, mostków, a przed lokalem… maszyna od której Franek nie dał się oderwać. Instalacja artystyczno-hydrauliczna
z ręczną pompą i systemem przepływu pompowanej ze stawu z karpiami japońskimi
wody w górę i spływu po rynnach w dół do wiaderka, które przepełnione z hukiem się przewraca.
TO TRZEBA ZOBACZYĆ i poczuć, bo tuż
obok lokalu właściciel, który sam w sobie sprawia piorunujące wrażenie wychodząc na lokal np. w masce spawacza, chełmie z drugiej wojny i pomarańczowym polarze, ma swój warsztat ślusarski i spawalniczy, więc i zapach metalurgii
czasem zawieje zza ściany.
W samym sercu tej pseudo góralskiej cepeliady taki
zaułek bądź, co bądź sztuki poraża i nie pozwala się zapomnieć podobnie zresztą
jak Pod Złotą Łyżwą, o czym będzie kontynuować Magda…
W takim razie kontynuuję temat choć pióra lekkiego nie mam ale słów kilka o Złotej Łyżwie napisać muszę:) Wg mojej opinii herbaciarnia ta jest najpiękniejszym lokalem na całym Podhalu, naprawdę. Dysponuję niestety tyko kilkoma zdjęciami z tego urokliwego
miejsca, jeśli jednak macie ochotę podpatrzeć więcej podaję link - i do samej herbaciarni
Właścicielka kawiarenki osiem lat temu zdecydowała się ją otworzyć w murach swojego rodzinnego domu. Dowiedzieliśmy się, że marzyła o tym od zawsze i skutecznie to marzenie zrealizowała mimo opinii znajomych, że interes z herbaciarnią nie ma prawa się udać skoro wokół góralskie karcmy, do których tłumnie ściągają goście. A jednak Pod Złotą Łyżwą okazało się strzałem w dziesiątkę bo tak jak i nam tak pewnie wielu jeszcze innym sztuczne, pseudo góralskie karcmy się już "przejadły".
Kawiarenka ma takie wzięcie, że w sezonie trzeba z wyprzedzeniem rezerwować stolik. Oprócz herbat, które właścicielka sprowadza z Krakowa możemy spróbować także nalewek jej własnej roboty, syropu miętowego i ciast, wypiekanych codziennie przez miejscową kucharkę.
Co do ciast, to muszę jeszcze słówko - w całym Podhalu, w absolutnie każdej karczmie, restauracji, barze zawsze ale to zawsze znajdziemy w karcie menu - jabłecznik, ew. sernik. Jabłeczniki owe przeważnie przypominają po prostu bryję ukrytą pod olbrzymią ilością bitej śmietany niejednokrotnie polanej przeróżnej maści sosami:( Tylko w niektórych lokalach chce się jeszcze serwować domowej roboty ciasta drożdżowe czy tak jak w w/w herbaciarni rozpływające się w ustach wafelki kajmakowe (pani nam mówiła, że robią je sami codziennie bo mają takie wzięcie) czy inne mniej sztampowe ciasta jak np. Pani Walewska - polecam!
Szkoda, że nie mieszkamy bliżej - jeździłabym tam codziennie ze świeżą dostawą moich ciasteczek:)
Mogłabym tak pisać w nieskończoność:) Już ostatnie słówko:) - często chodziłyśmy sobie tam zupełnie same z Kaliną na herbatę, musiały tam być dobre fluidy bo lubiła tam spać:)
Tymczasem jeszcze kilka fotek ze wspólnej wyprawy Tomka i Franka na Kotelnicę, drogą królewską, którą wg. różnych źródeł szedł albo Jan Kazimierz albo Jan Trzeci Sobieski:) Generalnie któryś z nich na pewno drogą szedł:) Do takich widoków najbardziej mi tęskno i mam nadzieję, że kolejne wakacje kiedy Kalina podrośnie spędzimy już na szlakach górskich, będziemy spali w schroniskach, piekli kiełbaski w ognisku i wsłuchiwali się w szum lasu. Białka, Bukowina, Kościelisko, a nawet przeludnione Krupówki to fajna sprawa na jeden, dwa dni ale na wyciszenie i prawdziwy odpoczynek ciągnie nas jednak w same góry.
A tu siedzi babcia i sztrykuje na drutach ...
Tymczasem po urlopie sporo pracy przede mną - szykuję się na ostatnią sesję fotograficzną do mojego przepiśnika. Tym razem odbędzie już już u nas w domu stąd od jutra przystrajam chałupę w świąteczne akcenty (mam tylko nadzieję, że po tej całej świątecznej akcji w środku lata Tomek się ze mną nie rozwiedzie:)
uściski!
Magda
ps. nie wiem dlaczego tekst się zapisał różną czcionką, odstępami i rozmiarem choć ja w swojej wersji roboczej widzę go normalnie:(